Sylwester Bartczak

„Moje wspomnienie związane z Gminą Jaworzyna Śląska” – nagrodzone prace

Zmniejsz czcionkę Zwiększ czcionkę Rozmiar tekstu Wydrukuj tę stronę
Widok na skrzyżowanie ulic Świdnickiej i 1 maja

Widok na skrzyżowanie ulic Świdnickiej i 1 maja

Spełniając wcześniejsze obietnice, publikujemy prace, które zostały nagrodzone w naszym konkursie „Moje wspomnienie związane z Gminą Jaworzyna Śląska”. Zachęcamy Państwa do lektury wspomnień, które nadesłali Pan Wojciech Lipnicki i Pan Zygmunt Krzaczek.

Wspomnienia Pana W. Lipnickiego

 

Mój dziadek przyjechał razem z rodziną z Tarnopola na Ukrainie do Jaworzyny Śląskiej, w której zamieszkał. Po skończeniu szkoły zaczął pracę na kolei. Rozpoczął ją jako dyżurny ruchu na stacji w Jaworzynie Śląskiej i pracował na tym stanowisku aż do emerytury. W związku z pracą dziadka na kolei wiąże się wiele zabawnych i interesujących historii. Nie sposób ich wszystkich zapamiętać i opisać. Jedna z takich opowieści zapadła mi głęboko w pamięci. Któregoś razu w wigilijny wieczór podczas pracy mój dziadek znalazł pod kołami pociągu bezdomnego i zbłąkanego szczeniaka. Bez wahania postanowił go przygarnąć. Gdy wrócił do domu, moja mama wraz z rodzeństwem bardzo się ucieszyła z nowego domownika. Natomiast babcia początkowo nie podzielała tego entuzjazmu. Szybko okazało się jednak, że pies potrafi za wszystko się odwdzięczyć. Był to wspaniały prezent pod choinkę dla całej rodziny. Ku uciesze dzieci mojego dziadka w ciągu jego kolejarskiej kariery, historia powtarzała się jeszcze wielokrotnie.

Spędzałem z dziadkiem sporo wolnego czasu. Pomiędzy szkołą, a odrabianiem zadań domowych często jeździliśmy razem na wycieczki rowerowe po Jaworzynie Śląskiej i jej okolicach. Zwiedziliśmy w ten sposób wiele miejsc, które robiły na nas ogromne wrażenie. Na mnie, ponieważ widziałem je po raz pierwszy i na moim dziadku, bo ich widok przypominał mu lata jego młodości. Podczas jednej z licznych przejażdżek wybraliśmy się w stronę pobliskiego lasu. Dziadek chciał pokazać mi miejsce, w którym kiedyś było kąpielisko. Jeśli pamięć mnie nie myli użyl nazwy „stawy Sanssouci”. Opowiadał, że gdy był młody było tam zupełnie inaczej niż jest teraz. Życie tętniło, ludzie odpoczywali, pływali. Można było wypożyczyć kajaki, łódki oraz rowery wodne.

Pewnego razu, w piękny, słoneczny poranek wsiedliśmy obaj na rowery i pojechaliśmy do Bagieńca. Miałem zobaczyć tam pałac, który niestety popadł dawno w ruinę. Byłem wtedy bardzo mały. Pamiętam, że dojechanie do tego miejsca sprawiło mi duży trud. Ale opłacało się. Pomimo zmęczenia, pałac zrobił na mnie duże wrażenie. Wydawał się być przeogromny, przypominał mi zamki, które tak często widywałem w różnych filmach i bajkach. Brakowało jedynie krokodyli w fosie i byłoby zupełnie jak na ekranie telewizora.

Dzięki mojemu ukochanemu dziadkowi poznałem historię tego miejsca.

Razem z dziadkiem uwielbialiśmy również długie spacery. Najczęściej przechadzaliśmy się na stadion miejski oglądać mecze i kibicować klubowi MKS Karolina. Zawsze po meczu, w drodze powrotnej do domu słuchałem opowieści dziadka o tym jak kiedyś razem z kolegami przychodził tutaj grać w piłkę.

Dziadek Tadeusz był dla mnie kimś niezwykłym i bardzo ważnym. Kochałem go miłością, którą dyktuje serce, a nie więzy krwi. Mógłbym napisać książkę o tym wszystkim, co dzięki niemu poznałem i zrozumiałem. Wiele bym dał, żeby móc zobaczyć go jeszcze raz żywego i posłuchać jednej z jego opowieści. Co było tak niezwykłego w tym 80-letnim staruszku? Był dla mnie tym Mędrcem, Mistrzem i Przewodnikiem, którego w baśni zawsze spotyka główny bohater. Ale wielkiej życiowej mądrości nie nauczyły go książki, lecz życie. Pięknie wyciągał wnioski ze swoich błędów, porażek i potężnych ciosów, których los mu nie oszczędził. Wiem, że całym sercem kochał nasze miasto i swoją miłością zaraził i mnie. Smutne, że już nigdy więcej nie odwiedzimy razem naszych wspólnych miejsc.

 

 

 

Wspomnienia Pana Z. Krzaczka.

Jaworzyna Śląska to niezwykłe miasto, z którym wiąże mnie wiele wspomnień. Chciałbym opowiedzieć o czasie dla mnie zupełnie wyjątkowym a mianowicie o przyjeździe do Jaworzyny i jej odkrywaniu tuż po II Wojnie Światowej. W roku 1945 w ramach przesiedlenia ludności polskiej ze Wschodu moja rodzina znalazła się w Trzcianie nieopodal Lublina. Schronienie znaleźliśmy u księdza tamtejszej parafii. Ponieważ warunki mieszkaniowe mieliśmy bardzo skromne (10 osób w jednym pokoju) mój ojciec zgłosił się do Państwowego Urzędu Repatriacyjnego o przydział do pracy na terenach odzyskanych. Mój ojciec jako rzeźnik dostał przydział do wykonywania takiej właśnie pracy w Jaworze na Dolnym Śląsku. W lutym 1946 roku samotnie wyjechał z Trzciany do Jawora aby rozpocząć tam pracę a następnie sprowadzić całą naszą rodzinę do nowego domu. Jednak los napisał całkiem inny plan naszego życia. Po długiej podróży pociąg mojego ojca zatrzymał się na przepięknej stacji z trzema peronami. To była Jaworzyna Śląska. Wszyscy pasażerowie wysiedli a pomocni kolejarze sprawdzali dokumenty i kierowali ludzi do konkretnych pociągów, żeby spokojnie mogli dotrzeć do celu swojej podróży. Pan, który czytał skierowanie mojego taty zauważył, że jest rzeźnikiem. Traf chciał, że niemiecki rzeźnik pracujący do tej pory w Jaworzynie miał na dniach wyjechać z kraju i jego miejsce pracy byłoby wolne. Wskazał ojcu Urząd Sołecki i poradził mu żeby poszedł zapytać się sołtysa o możliwość pozostania w Jaworzynie. Cały czas będąc pod wrażeniem uroku miasteczka, tata tak właśnie zrobił. Sołtys pan Karol Sawicki bardzo się ucieszył na widok człowieka, który jak się okazało rozwiązałby jego problem związany z brakiem rzemieślnika. Na skierowaniu z Urzędu Repatriacyjnego do nazwy Jawor dopisał „zyna”. I w ten sposób nowy rzeźnik z miejsca dostał po swoim poprzedniku dwa w pełni wyposażone mieszkania przy ul. Mickiewicza oraz masarnię. Razem z mamą, resztą rodzeństwa i całym dobytkiem dojechaliśmy do taty 12 maja 1946 roku. Było wtedy święto Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny. Na stacji moja mama powiedziała, że wstąpiliśmy na ziemie odzyskane. Nasze rzeczy zostały przewiezione na ul. Mickiewicza furmanką a ja razem z naszą krową szedłem do nowego domu pieszo. Nigdy nie zapomnę kiedy pierwszy raz zobaczyłem Jaworzynę. Wszystkie ulice były wybrukowane a miejsca, które mogły uchodzić za chodniki wysypane szutrem. Nigdy wcześniej nie widziałem kamienic gdyż na Wschodzie budowane były jedynie domki parterowe albo dworki a tutaj było ich tak dużo. Nowe miejsce zamieszkania było bardzo ciekawe a ja jako młody chłopiec chciałem o nim wiedzieć jak najwięcej, jak najwięcej o nim słuchać i zobaczyć każdy jego fragment. Najbardziej ciekawe z punktu widzenia dziecka były miejsca kolorowe, wesołe i takie, w których dużo się działo. Takimi miejscami były hotele. Właściwie pięć hoteli, w tym jeden wyjątkowy o dumniej nazwie „Polonia” (znany też jako hotel kolejowy przy ul. 1 Maja). „Polonia” prowadzona przez pana Zielińskiego o pseudonimie „Karabin” (z racji problemu z jąkaniem się), weterana spod Monte Cassino. Było to miejsce bardzo popularne wśród mieszkańców, nawet powstała rymowanka z nim związana: „Chodź kolego na jednego do Polonii Zielińskiego”. Wiele razy mogłem podziwiać wystrój tegoż hotelu przy okazji odbierania stamtąd mojego szwagra. Wnętrze urządzone było z przepychem wręcz luksusowo. Meble jak i podłoga wykonane zostały z hebanu, istny majstersztyk. Jaworzyńskie hotele nie przetrwały próby czasu. Zostały przekształcone albo na budynki mieszkalne (na ul. Słowackiego i Pocztowej), albo na budynki pożytku publicznego (świetlica, biblioteka, stołówka). Odrębny przypadek stanowiło wspaniałe poniemieckie kąpielisko Sanssouci. Kompleks ten stanowił obiekt, w którym mieściła się kawiarnia oraz dwa stawy. Drewniany budynek przypominał ośmioboczną ażurową altanę, wzniesioną na betonowej podmurówce, z dachem pokrytym papą. Piękny widok stanowiło drzewo rosnące w jego wnętrzu. Z kawiarni do dużego stawu prowadziła ścieżka otoczona lampionami a w jego głąb molo. Po wojnie tylko raz, może dwa, zorganizowano tam zabawę. Jedną z nich doskonale pamiętam, było to 22 lipca z okazji święta Odrodzenia Polski. Później już nikt nie interesował się tym miejscem, zostało więc rozkradzione z wartościowych rzeczy, takich jak metalowe krzesła i doszczętnie zdewastowane. Jaworzyna pod względem wyjątkowych miejsc była tak bogata, że ciężko wszystkie wymienić. Bo kto by pomyślał, że na wsi (Jaworzyna jeszcze wtedy nie miała praw miejskich) można znaleźć stację benzynową? A można było, na ul. Mickiewicza. Posiadała dwa dystrybutory, jeden na naftę, drugi na benzynę. Stację po wojnie bardzo szybko zlikwidowano. Po doprowadzeniu elektryczności do wszystkich domostw ludzie przestali używać lamp naftowych. Według władz benzyna też nie była potrzebna ponieważ w Jaworzynie były jedynie trzy samochody, w tym jeden miejscowego dentysty. Ówcześnie nawet porcelanę z „Karoliny” transportowano wozami konnymi (stajnie znajdowały się w budynku obecnego Ośrodka Kultury, od strony kuchni Zakładów Porcelany). Nagle wiele miejsc przestawało być potrzebnych. Większość z dwunastu piekarni została zlikwidowanych. Całe szczęście, że rozlewnia mleka przy ul. Wolności była potrzebna i działała aż do lat 70-tych. Ludzie przyjezdni tacy jak my w ogóle nie mieli pojęcia czym jest budynek znajdujący się przy ul. Westerplatte (w miejscu dzisiejszej przychodni zdrowia). Nikt wcześniej nie widział hali sportowej z centralnym ogrzewaniem. Zdziwienie nie trwało długo ponieważ już jesienią 1946 roku, została przekształcona na punkt składowania zboża i złomu. Naprzeciw punktu składowania zboża stał zbudowany z czerwonej cegły, kościół ewangelicki. Przy jego wejściu stał pomnik z napisami w języku niemieckim a tuż obok pomnika pochowany był ewangelicki duchowny. Niestety kościół zburzono w latach 50-tych w ramach akcji „Cały Naród buduje swoją Stolicę”. Po rozbiórce kościoła została sama wieża, która stanowiła niemały problem dla ekipy demontażowej. Cały proces był tak widowiskowy, że obserwowały go tłumy mieszkańców naszej miejscowości. W tym oczywiście także ja.

Będąc ciekawym świata trzeba mieć świadomość, że można dowiedzieć się rzeczy, które mogą być przykre. Każda rodzina miała swoje zwierzęta hodowlane. Moja rodzina miała krowę. Ja i moi bracia byliśmy odpowiedzialni za jej wypas. Pewnego dnia wybraliśmy się z nią na łąkę pomiędzy żwirownią a tzw. placem GS. To co zobaczyliśmy na żwirowni było bardzo dziwne. Stawy były otoczone wieżyczkami. Takie wieże służyły strażnikom do pilnowania więźniów w różnego typu obozach. Dorośli wiedzieli dużo więcej niż my. Na żwirowni przy wydobyciu piasku pracowali więźniowie z pobliskiego obozu koncentracyjnego Gross Rosen. Natomiast na terenie dzisiejszego placu GS znajdowały się zgliszcza dwóch baraków, z których złomiarze wynosili metalowe prycze. Poza barakami znajdowały się tam takie same wieżyczki jak na żwirowni i jeszcze jeden budynek. Ludzie twierdzili, że właśnie tam po pracy przebywali więźniowie. Wielokrotnie miałem okazję żeby dokładnie przyjrzeć się żwirowni jak i barakom, które za jakiś czas zostały rozebrane.

Chyba nikt z nas, przesiedleńców, nie spodziewał się, że nie będzie się czuł bezpiecznie w nowym miejscu. Pewne wydarzenia zachwiały spokój w Jaworzynie pod koniec roku 1946. Któregoś dnia w okolicach lasu pewien mieszkaniec naszej mieściny zobaczył chowającego się człowieka w niemieckim mundurze. Informacja rozeszła się bardzo szybko. Ludzie bali się osiedlać na obrzeżach Jaworzyny, dlatego domy na końcu ul. Wolności jak i na ul. Traugutta jeszcze w roku 1947 nie wszystkie były zamieszkane. Niemieccy żołnierze byli jeszcze widywani przez inne osoby dlatego Rosjanie stacjonujący w pobliżu Jaworzyny potraktowali poważnie doniesienia mieszkańców. W nocy została przeprowadzona akcja mająca na celu wytropienie i likwidację grupy niemieckich niedobitków. Jak się później okazało ukrywali się oni w folwarku Kłopotna, który jest położony w lesie w znacznej odległości od samej Jaworzyny. Znaleziono tam ich rzeczy oraz duże zapasy żywności.

Chciałbym aby te moje parę wspomnień i przemyśleń pokazały Jaworzynę jako miejsce wspaniałe, pełne momentów pięknych dla jej mieszkańców a także smutnych. Miejsce, które można ciągle odkrywać na nowo.

Jedna odpowiedź na „Moje wspomnienie związane z Gminą Jaworzyna Śląska” – nagrodzone prace

Musisz się zalogować, żeby komentować Zaloguj